Przyniosłem wiaderka z owsem i MARCHEWKAMI. Gwiżdżę. Po chwili pojawiła się Buba z Margire. Postawiłem im śniadanie i gwiżdżę dalej. Po dłuższej chwili zza drzew wysunął się nieco gęstszy cień (ciemno jeszcze było, jak to przy śniadaniu w listopadzie...) - Król Julian. Który jest w domu i ze swoimi trzema żonami raptem od kilku dni.
Postawiłem wiaderko Julianowi i gwiżdżę dalej. Wciąż brakuje Szefowej. Której zdarza się popaść w roztargnienie i nie zauważyć, że jej stado gdzieś sobie poszło. Wiadomo: Szef nie przysypia za biurkiem - Szef kontempluje głębię swoich myśli..!
Aż poszedłem trochę dalej. W tej chwili, żeby dostać się na padok klaczy, trzeba przejść przez brzezinę naprzeciwko naszego domu - po ciemku, jeszcze w deszczu, podłoże śliskie od spadłych liści i błota. Idę i gwiżdżę. Szefowej nie widać.
Nagle - mija mnie, galopując po tej ślizgawce - gęstszy cień. Król Julian. Który oderwał się od MARCHEWKI i pobiegł. Po Szefową!
Kilka chwil później wrócili galopem razem...
Panowie: czapki z głów!
Kto z nas oderwałby się od golonki z piwem..?
Klacz w kłusie ewidentnie znudzona. Ona by sobie z chęcią tak cwalikiem i z ogniem. A tu nuuuda 🙂
OdpowiedzUsuńNo i przytruję sielski filmik.
- tradycyjnie polski pierdolnik przy domu. A szkoda. Bo okoliczności przyrody piękne, dom z klimatem.