Kiedy ostatnio byłem u Radka, druha mego serdecznego i pokazywał mi słomę, którą zgromadził na zimę (jak by ktoś reflektował, to chętnie sprzeda i dowiezie!), po drodze specjalnie zwrócił mi uwagę na nowy rodzaj swądu, roztaczający się wokół Potężnego Zetora.
- To norki – wyjaśnił. – Tam za lasem otworzyła się ferma. I biorę od nich nawóz. Dobrze cuchnie, to musi być niezły!
Akurat nie jestem szczególnie przekonany co do wielkiej wartości nawozowej odchodów zwierząt mięsożernych (uwaga: powyższe stwierdzenie nie dotyczy ptaków żywiących się rybami!). Ale futra naturalne popieram ze wszystkich sił!
Po pierwsze – jak sobie właśnie doczytałem na Wikipedii, te norki działają jak naturalny utylizator odpadów zwierzęcych, których nie trzeba spalać w jakimś „Bakutilu“, zaśmierdzając przy okazji całą okolicę, bo norki mogą to zeżreć – wybredne nie są, a apetyt mają (hodowlane rosną dwa razy tak duże jak żyjące dziko…).
Po drugie – wszystko, czego potrzeba do wyprodukowania z żywej norki futra, to odrobina garbników. Jak nie ma syntetycznych, obejdzie się dębową korą (i bardzo by to było dobrze, bo by zaczęto sadzić dęby – które lubię!). A jak myślicie – ile ciężkiej chemii potrzeba do wyprodukowania tkanin syntetycznych?
- To norki – wyjaśnił. – Tam za lasem otworzyła się ferma. I biorę od nich nawóz. Dobrze cuchnie, to musi być niezły!
Akurat nie jestem szczególnie przekonany co do wielkiej wartości nawozowej odchodów zwierząt mięsożernych (uwaga: powyższe stwierdzenie nie dotyczy ptaków żywiących się rybami!). Ale futra naturalne popieram ze wszystkich sił!
Po pierwsze – jak sobie właśnie doczytałem na Wikipedii, te norki działają jak naturalny utylizator odpadów zwierzęcych, których nie trzeba spalać w jakimś „Bakutilu“, zaśmierdzając przy okazji całą okolicę, bo norki mogą to zeżreć – wybredne nie są, a apetyt mają (hodowlane rosną dwa razy tak duże jak żyjące dziko…).
Po drugie – wszystko, czego potrzeba do wyprodukowania z żywej norki futra, to odrobina garbników. Jak nie ma syntetycznych, obejdzie się dębową korą (i bardzo by to było dobrze, bo by zaczęto sadzić dęby – które lubię!). A jak myślicie – ile ciężkiej chemii potrzeba do wyprodukowania tkanin syntetycznych?
To, że różne nawiedzone „ekolożki“ (przy czym te ładniejsze korzystają z niewątpliwej okazji, aby się przy tym zareklamować….) promują futra i tkaniny syntetyczne zamiast naturalnych, to tylko jeden z objawów tej samej ciężkiej choroby, która poza tym sprawia, że ludzie wolą kupić mleko w sklepie niż prosto do kozy (czy krowy), że nie przyjdzie im do głowy aby samemu wyprodukować swój tytoń, czy nawet kupić gotowy mimo, że co miesiąc zostawiają w sklepie setki złotych, z których 90% idzie na fanaberie premieru Tusku, a konieczność zabicia świątecznego karpia wprawia całą rodzinę w ciężką panikę.
Nie – wcale nie jest to żadna tam „moralna wrażliwość“! Jako się rzekło: produkcja tkanin syntetycznych (pochodnych ropy naftowej przecież…) i sztucznych futer czyni prawdziwe spustoszenie w ekosystemie i przyczynia tysiące razy więcej cierpień niż hodowla norek (kto powiedział, że hodowlana norka MUSI być zaraz nieszczęśliwa..? Jestem pewien, że zadowolone z życia norki mają o wiele piękniejsze futra..!). Mleko w sklepie też pochodzi od kozy czy krowy – a jedyne czym się różni od tego wprost z udoju, to operacje wychładzania, odtłuszczania i pasteryzacji, które przechodzi po drodze. Kupując zaś papierosy w sklepie – czy tego chcecie czy nie, czynem popieracie rządzący reżim i jego (w zdecydowanej większości niemoralne – a z całą pewnością: zbędne!) poczynania.
Problemem wcale nie jest „moralna wrażliwość“. Problemem jest li i jedynie – obrzydzenie jakie Prawdziwe Mieszczuchy czują na widok (i zapach!) wszystkiego niemal co naturalne. Nie da się ukryć: żywe norki śmierdzą niewiele mniej od swojego guana (a ich guano wybitnie się wyróżniało na tle zwykłej woni przywiędłej kiszonki w tle..!). Ich hodowla, uśmiercenie, ściągnięcie i wygarbowanie skóry to brudne, krwawe, budzące wstręt u nieprzyzwyczajonego Mieszczucha czynności, których nie chce oglądać i które przez swoją nieestetyczność, a nie przez jakiekolwiek „moralne charakterystyki“ – zwalcza i będzie zwalczał do upadłego.
Koza czy krowa ma swój charakterystyczny zapach. Nieważne, że przed udojem myje się jej wymiona, że zdaja się czystymi rękoma (albo czystą dojarką) do czystych naczyń! Zapachu zwierzęcia, który jest Mieszczuchowi wstrętny to przecież nie likwiduje…
No, w przypadku tytotniu to już moja – ad hoc niniejszym stworzona – teoria nie jest może taka mocna, bo co właściwie miałoby być nieestetycznego w samodzielnym pokrojeniu tytoniu i nabiciu gilz (nie wspominając już o skorzystaniu z nabitych przez kogoś innego…) – Dalibóg, nie wiem! O ile świeże liście tytoniu są lepkie i obficie wydzielają dość mocno żrący sok (dlatego jest ta roślina tak dobrą, naturalną muchołapką) – to po wysuszeniu operowanie nimi to czysta przyjemność, nawet dla niepalącego: póki się tytoniu nie pali, to przecież nie wydziela rakotwórczych substancji smolistych, a sam z siebie pachnie bardzo przyjemnie.
Być może chodzi raczej o to, że kupując paczkę albo dwie w sklepie – nie dostrzega się wielkości swojego wkładu finansowego w sponsorowanie (nie)rządu – a kupując paczkę liści w hurtowni (ostatnio taka otworzyła się w centrum Warki, na rynku – widać jednak, powoli, zbyt powoli, ale popyt rośnie!) czy przez internet – trzeba jednak tę stówę, czy nawet więcej od razu wyłożyć na stół..?
W każdym razie: nie wierzę w sensowność porad, które gdzieś tam przy jakiejś okazji widziałem, żeby wątpiącemu w czystość i jakość mleka Mieszczuchowi pokazać jak się doi tę krowę czy kozę. Bo naprawdę – nie ma najmniejszego znaczenia, że doi się czyste wymiona, czystymi rękoma, do czystej kadzi!
Córki naszego Przyjaciela z Warszawy w ogóle nie weszły do Radkowej obory, gdy je tam parę lat temu już zawiozłem – zbyt im śmierdziało. Kiszonką, zwierzętami, ich odchodami.
Demonstracja tego rodzaju częściej spowoduje efekt odwrotny do oczekiwanego: umocni Mieszczucha w przekonaniu, że wieś jest brudna, a wszystko co „naturalne“ – to najgorszy syf!
Tak samo nie wierzę w to, że gdyby nawet norki na farmie były szczęśliwe – to by to w jakikolwiek sposób zniwelowało gwałtowne przeciw ich hodowli protesty. Nikomu bowiem nie chodzi o „szczęście norek“ – tylko o to, że śmierdzą. I że samym swoim istnieniem wywołują u Mieszczucha odruch wymiotny.
Tymczasem rafineria, fabryka tkanin syntetycznych, farbiarnia – niezależnie od tego, że produkują tysiące ton skrajnie toksycznych odpadów – to przecież pięknie błyszczące szkłem, chromem i stalą nierdzewną, na pozór bezzapachowe, estetyczne budynki. Część „naturalnego otoczenia“ Mieszczucha – tak samo techniczne, aseptyczne i higieniczne jak cała reszta jego codziennego życia.
„Natura“ jest OK tak długo, póki pozostaje oswojona, odgrodzona, uporządkowana – najlepiej w ogóle wygląda na ekranie telewizora, do zniesienia jest jeszcze w parku czy w podmiejskim lasku. Ale ferma norek..? Wielu z Państwa da radę tam w ogóle wejść..?
Jeśli nawet gówno moich koni – a nie ma w naturze czystszego, bardziej estetycznego i mniej śmierdzącego gówna niż końskie – wywoływało u córek naszego Przyjaciela niepohamowane torsje..?
Jeśli nawet po pogłaskaniu naszych koni – a konie trzymane w systemie bezstajennym są, mimo pozornego brudu, niemal aseptyczne: w ich sierści można znaleźć drobiny piasku po tarzaniu się i może trochę… sierści, gdy właśnie zmieniają futra – musiały szorować ręce przez kwadrans..?
Tak więc – noszenie naturalnego futra (które już przecież norką nie śmierdzi – jeśli nawet wydziela dość charakterystyczny zapach, też „inny“ i trudny do zniesienia dla najmłoszego pokolenia – to jest to raczej zapach garbników…), to wyraz sprzeciwu wobec technicyzacji, de-naturalizacji i powszechnej de-biologizacji życia! I to jest bardzo dobry, trzeci powód, żeby nosić naturalne futra, Drogie Panie…